Viva México! Na szlaku Majów.
artykuł czytany
4171
razy
Dzień 7.
Po całej nocy w autobusie docieram do Oaxaca, stolicy stanu o tej samej nazwie. Zostawiam moje rzeczy w hostelu Santa Isabel i ruszam do centrum. Zaraz przy głównym rynku, Zocalo, jem pyszne meksykańskie śniadanie all-you-can-eat ($5), po czym ruszam do hotelu Riviera del Angel, skąd odjeżdżają autobusy do Monte Alban.
Monte Alban (Biała Góra), starożytna stolica Zapoteków, to ruiny miasta na spłaszczonym szczycie góry, 400 metrów ponad dnem doliny. Miasto przeżywało największy rozkwit między III a VII wiekiem, później zostało opuszczone i obróciło się w ruinę. Większość budynków położona jest na planie prostokąta wokół Gran Plaza, głównego placu długiego na 300 i szerokiego na 200 metrów. Cały kompleks jest niezwykle interesujący, do tego rozciąga się z niego spektakularny widok na okoliczne doliny i góry. Mnie najbardziej interesuje budynek, który służył do gry w piłkę (juego de pelota). W piłkę grały prawdopodobnie wszystkie meksykańskie kultury pre-hispaniczne; do gry służyła gumowa piłka, a celem było prawdopodobnie jak najdłuższe utrzymanie piłki w powietrzu, odbijając ją biodrami, nogami itp., tak by nie dotknęła ziemi. Przypuszcza się, że gra ta miała duże znaczenie religijne i służyła jako swego rodzaju wyrocznia. Źródłem ciekawych informacji o juego de pelota jest strona
www.ballgame.org.
Po powrocie do Oaxaca zwiedzam miasto, przechadzam się uliczkami, zachodzę do wspaniałego barokowego kościoła Iglesia de Santo Domingo. Miasto ma wspaniały kolonialny klimat i takąż architekturę. Wybieram się także do knajpy Fonda de la Cruz, na północ od Zocalo, klimatycznego miejsca, które specjalizuje się w pysznych daniach z Oaxaca i Yucatanu.
Wieczór jest bardzo ciepły i przyjemny, siadam więc w kafejce przy głównym rynku i obserwuję po prostu życie miasta pijąc miejscową kawę.
Dzień 8.
Po szybkim śniadaniu – huevos mexicanos, czyli pikantnej jajecznicy w narodowych barwach Meksyku, z cebulą, pomidorami i papryczkami chili – ruszam do Puebla, miasta, które wszyscy mi zachwalali. Puebla ma hiszpańską atmosferę, ponad 70 kościołów w samym centrum, kolonialne budynki zdobione ręcznie malowanymi kafelkami, słynnymi azulejos. Miasto słynie też z lokalnej kuchni, a rzeczą, której absolutnie nie wolno pominąć w jadłospisie jest mole poblano, pikantny czekoladowy sos, który robi się z czekolady, chili, wędzonego jalapeno, pieprzu, orzechów, cynamonu oraz anyżu, i przeważnie podaje z kurczakiem lub indykiem. W Fonda la Mexicana, knajpce słynącej z mole poblano, próbuję właśnie tej potrawy.
Odwiedzam też wyśmienite Museo Amparo. W dwóch połączonych ze sobą budynkach znajduje się wystawa poświęcona cywilizacjom prekolumbijskim oraz świetna ekspozycja poświęcona kolonialnym Meksykowi.
Po południu okazuje się w końcu, że znajomi z Mexico City, którzy mieli spotkać się ze mną w Puebla i zabrać mnie na prawdziwy festyn do indiańskiej wioski, nie mogą przyjechać, więc biorę taksówkę na dworzec i wsiadam do autobusu do Mexico City.
Przeczytaj podobne artykuły